poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Reaktywacja. Londyn w 2016

Mamy początek kwietnia 2016.
Ja wciąż jestem w Londynie! Jest to moje największe życiowe osiągnięcie. Półtora roku minęło bardzo szybko. Właściwie już za dwa miesiące miną mi tutaj dwa lata.
Co zmieniło się w moim życiu przez ten czas? Jak to miasto wpłynęło na mój światopogląd?
Mam wrażenie, że moje życie i ja sama zmieniliśmy się o 180 stopni.
Zacznijmy od tego, że dzięki pomocy mojej wspaniałej koleżanki Adrianny udało mi się dostać pracę w jednej z czołowych prawniczych korporacji. Może praca w cateringu nie jest szczytem marzeń jednak nie mam na co narzekać. Pracuję tam już od roku, na umowę o pracę. Czasami bywa ciężko, nie powiem. Są dni, kiedy wracając z pracy nie pamiętam jak się nazywam. Przez większość czasu jednak jest znośnie, towarzystwo nie najgorsze, nie mam zamiaru zmieniać pracy w najbliższym czasie.
Moje życie zmieniło się gdy w zeszłym roku poznałam N., który stał się moją największą miłością.
Niedługo minie rok odkąd się poznaliśmy jednak ja pamiętam jakby to było wczoraj.
Spędziliśmy miłe chwile. niestety sprawy wizowe wszystko pokomplikowały. Jest to powodem, przez który najprawdopodobniej jeszcze w tym roku wsiądę w samolot, który dostarczy mnie do samego serca Tokio (!!!!!). Póki co wszystko jest na dobrej drodze, mam nadzieję, że wszystko się uda.
20 kwietnia lecę do Polski załatwiać paszport. Zaraz po tym, na początku maja będę kupować bilet do Japonii, o ile nic się wcześniej nie zmieni. Niestety z N. niczego nigdy nie jestem pewna, co jest niewątpliwie największą jego wadą.
Co przyniosą kolejne miesiące? Nie mam zielonego pojęcia. Póki co rok 2016 zaliczam do udanych. Udało mi się w marcu polecieć do Wrocławia na koncert Lady Pank, nieziemski swoją drogą. W październiku natomiast czeka mnie najważniejsza noc mojego życia - koncert THE CURE. Bilety kupiłam kilka dni po wejściu do sprzedaży. Koncert na tą chwilę jest wyprzedany.
Kto wie, może za jakiś czas wszystko zacznie się układać ... ?

piątek, 15 sierpnia 2014

#11

Minęło 10 dni od ostatniego wpisu. Przed chwilą wróciłam z pracy (02:10) więc uznałam, że to najlepsza chwila na opisanie wszystkiego, co wydarzyło się w przeciągu tych 10 dni. A wydarzyło się tak dużo, że nie wiem od czego zacząć.
Może od tego, że zmieniłam pracę? Tak. Pewien rozdział mojego londyńskiego życia dobiegł końca. Ale rozpoczął się kolejny i ogromnie się z tego powodu cieszę! Dzięki doświadczeniu zdobytemu w poprzednim miejscu pracy, znalezienie nowego zatrudnienia zajęło mi, uwaga (nie kłamię) - jeden dzień. Tak - jeden dzień. Sama byłam ogromnie zaskoczona. Kolejny powód, dla którego kocham to miasto. Nie ma tutaj rzeczy niemożliwych. Możecie wierzyć mi na słowo. Dzień w dzień spotykają mnie rzeczy, o których będąc w Polsce nawet bym nie pomyślała. Ku mojej ogromnej uciesze stawiam czoła wszelakim przeciwnościom i prę do przodu. A co do B. - kilka ostatnich dni było okropnych. Jednak ostatni shift mogę zaliczyć do najgorszego w całej swojej "karierze". Nie pozwolono mi przyjmować żadnych zamówień, nie mogłam mieć ani jednego otwartego stolika. "Gdzieś mam te Wasze kilka funtów napiwków." - pomyślałam. Zagryzłam zęby i z ciężkim bólem ale - dotrwałam do końca. Czy mojemu odejściu towarzyszyło jakiekolwiek pożegnanie? Otóż nie. Jest to rzecz, która mnie zabolała. Tak. Dotknęło mnie to, że pomimo mojej ciężkiej pracy, nikomu tak naprawdę nie zależało na tym czy odchodzę, czy zostaję i czy w ogóle się tam pokazuję. Uważam, że każdy pracownik zasługuje na odrobinę szacunku, której, niestety w B. nie udało mi się otrzymać. Jakiekolwiek podziękowanie za pracę i wspólnie spędzony czas? Dobry żart. Cieszę się, że nie spotkam się już z J., przez którego moje shifty zmieniały się w pole minowe a ręce niemal trzęsły się z powodu stresu. I don't care about nothing in B. Z uśmiechem na twarzy i podniesioną głową opuściłam pub. Czego żałuję? Regular customers, którzy nie raz nadawali moim shiftom barw i sprawiali, że mój nastrój zmieniał się w ułamku sekundy. Ale cóż. Życie idzie dalej. A my? Po prostu się do tych zmian dostosowujemy. Ostatni shift w B. miałam 9 sierpnia. Dzisiaj mija dokładnie tydzień od tego dnia. 
Mojemu podekscytowaniu związanemu ze znalezieniem nowej pracy towarzyszło kolejne - albowiem dostałam swoja pierwszą paczkę z Polski! Była w niej moja ulubiona poduszka, książki i parę leków, które są mi tutaj niezbędne a których zapomniałam zabrać z domu. Co mnie zdziwiło? Że listonosz, zamiast odnieść paczkę na pocztę, tak jak robi się to w Polsce, po prostu zostawił ją u sąsiadów. Nie mam nic przeciwko takiemu postępowaniu ale cieszę się, że moja przesyłka nie zawierała niczego wartościowego.

A dzisiaj wracając z pracy przed 2 w nocy na środku ulicy widziałam... lisa! W pierwszej chwili się przeraziłam. Niestety nie jestem przyzwyczajona do takich widoków. Słyszałam o tym, że w Londynie lisa można spotkać praktycznie wszędzie, jednak mimo wszystko, przez dwie sekundy stałam i wpatrywałam się w zwierzątko. Następnie przeszłam na drugą stronę ulicy aby je łagodnie wyminąć. 

W następnej notce napiszę nieco więcej na temat mojej nowej pracy. Niestety, jestem tak okrutnie zmęczona, że jedyną rzeczą, na którą mam teraz ochotę jest ciepła kąpiel i łóżko. Tak. Jutro (a właściwie to dzisiaj) zapewne wrócę do domu o tej samej porze.

wtorek, 5 sierpnia 2014

#10

Dzisiaj mam parę zdjęć z mojej wycieczki, której plan znajduje się niżej. Jak to zwykle bywa - nie do końca udało mi się go dotrzymać. Niestety. Jest tak wiele miejsc w Londynie, do których chciałabym dotrzeć. Mam nadzieję, że podczas kolejnej wyprawy do centrum uda mi się obejrzeć nieco więcej oraz - że rozpocznę ją nieco wcześniej niż o godzinie 17 :)

Tak, byłam na Millenium Bridge!

To, że w Londynie nie da się zrobić jako takiego czystego zdjęcia, ponieważ zawsze znajdą się ludzie, którzy wejdą w kadr jest moją największą zmorą!
Tak, bardzo kocham zwierzęta, i to widać.

Nie potrafiłam przejść obojętnie obok tak wielkiej góry śmieci umiejscowionej w samym sercu miasta. Nie podoba mi się to ani trochę.

Widziałam również słynnego londyńskiego Sfinksa! Niestety, jak to ja - miałam pecha. Akurat wtedy przechodziła obok niego grupa około 40 azjatów. Dlatego znów nie mogłam cieszyć się podziwianiem tegoż wspaniałego postumentu.

Co u mnie? Wszystko dzieje się szybko (a dzieje się bardzo dużo!) ale o tym napiszę kiedy indziej. Z każdym dniem czuję się silniejsza. Robię rzeczy, o które nie podejrzewałabym siebie jeszcze kilka miesięcy temu. Czy dorośleję? Myślę, że tak. Ba. Nawet stwierdzam, że dorosłam. Mimo, że wczoraj minęła druga miesięcznica mojego pobytu tutaj (to naprawdę nie jest długi okres!) czuję, że zaszły we mnie nieodwracalne zmiany. Póki co nie wyobrażam sobie powrotu do Polski. Nie wyobrażam sobie życia w tamtych realiach, które, nie oszukujmy się, niestety trochę różnią się od tutejszych mimo, iż Wielką Brytanię i Polskę nie dzieli jakaś ogromna odległość. Przyzwyczaiłam się do samodzielności. Do tego, że jedyną osobą, na którą mogę liczyć jestem ja sama. Przyzwyczaiłam się do tego, że nikt mnie nie kontroluje. Jeśli nie zrobię zakupów - nie będę jeść itd. Przyzwyczaiłam się do tego, że sama podejmuję decyzję i nie kieruję się radami innych. Nie chcę zostawiać tego, co udało mi się zbudować przez ten czas. A myślę, że zrobiłam ogromny postęp. Co jest najdziwniejsze? Nie brakuje mi Polski. Nie brakuje mi rodziny. Stworzyłam tutaj swoją małą, prywatną "space", której nie pozwalam nikomu naruszyć. Odnalazłam się tutaj, żyje mi się całkiem dobrze. Nie zniszczę tego. Nie ma mowy. Chociaż nie wiem, jak bardzo by mnie o to prosili. 




wtorek, 29 lipca 2014

Plan wycieczki, 29.07.2014

1. Millenium Bridge (stacja metra: St.Pauls)
2. Leicester Square 
3. Oxford Street
4. Picadilly Circus
5. Hyde Park


#9

Co wydarzyło się przez 10 dni nie pisania? Sporo. Ciężko zawrzeć wszystko w jednym poście.
Sprawa z J. Teoretycznie wszystko jest okej. Byliśmy razem na przerwie w parku. Leżeliśmy i wygrzewaliśmy nasze cielska na słońcu. Nie mam pojęcia, co myśleć ale przestałam się tym przejmować. Wspomniał coś o szukaniu nowej pracy. Oh really? Będę płakać.
Nie lubię podawać customersom mojego numeru telefonu. Zdarzyło się to tylko parę razy ale jestem pewna, że już więcej się nie powtórzy. Nawet, jeśli ta osoba będzie wyglądała jak Ryan Gosling. Przysięgam.

Wreszcie to mam! Tangle Teezer zagościł w moim życiu! Marzyłam o tej szczotce jeszcze w Polsce jednak u nas na allegro kosztuje ona całkiem sporo, do tego dochodziły koszty wysyłki - nie opłacało się moim zdaniem. Szukałam jej w kilku bootsach ale nie mogłam jej znaleźć, nie wiedzieć czemu. Aż nastąpił ten cudowny dzień. Bardzo bolała mnie w pracy głowa więc L. pozwoliła mi skoczyć na chwilę do najbliższego bootsa po tabletki. Pomyślałam, że spojrzę z ciekawości czy nie ma mojego cudeńka. No i było, nawet w dwóch wersjach. Kieszonkowej i klasycznej. Wybrałam klasyczną. Lepszej szczotki nigdy nie miałam.
A wygląda to w taki właśnie sposób.

Ostatnimi czasy moja cierpliwość została wystawiona na próbę. Wszystko za sprawą S., która przez swoje niedopatrzenie narobiła sobie całkiem sporych problemów, które ja musiałam rozwiązywać. Nie to, że ją potępiam. Ale to chyba logiczne, że gdy przyjeżdżasz do nowego kraju aby zacząć pracę - jedną z pierwszych rzeczy, które robisz jest załatwienie konta w banku i numeru ubezpieczenia. Założenie konta trwa dosłownie kilkanaście minut, nie rozumiem po co z tym zwlekać. I później wychodzą problemy typu: nie mam na dojazd do pracy, K. proszę pożycz mi 5 funtów. Co Kamila robi? Oczywiście pożycza. Nie potrafię zostawić osoby w potrzebie a tym bardziej osoby tak mi bliskiej jak S. Co nie zmienia faktu, że jej zachowanie po prostu mnie drażni. 

W mieszkaniu również mamy rewolucję. Wczoraj zeszłam na dół i przywitał mnie widok gołych murów z futryną w środku. Co się dzieje? Okazało się, że "fachowiec" miał tylko zedrzeć troszkę tynku spod okna. Niestety, to troszkę zamieniło się w niemal pół ściany. Wszystko wygląda źle. 

Na dodatek ostatnio w moim życiu zagościła magia. Możecie mi wierzyć albo nie. Pierwszy raz doświadczyłam jej gdy otworzyłam kluczem drzwi od mieszkania a na drugi dzien okazało się, że klucz w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął. Nie znalazłam go po dziś dzień i już zapewne nie znajdę. A. powiedział, że wymieni zamkni. Nowy komplet już dostałam. Podobna sytuacja miała miejsce wczoraj podczas małej wycieczki do Westfield Stratford, gdzie dosłownie po kilkunastu minutach od trzymania go w rękach mój mały portfelik magicznie zniknął. Ktoś mi powie, że magia nie istnieje, pff 

A jakie plany na dzisiejszy dzień? Chcę wybrać się do centrum. Pogoda piękna, trzeba korzystać. W następnym poście dodam swój plan wycieczki, który mam zamiar w tej chwili opracować. 

piątek, 18 lipca 2014

#8

Co robię gdy mam dzień wolny? Śpię jak najdłużej. W nocy w Londynie była okropna burza, która obudziła mnie około godziny 3 nad ranem. Ostatnio mam wielkie problemy z zasypianiem, nie wiedzieć dlaczego. Nawet jeśli wracam padnięta z pracy nie potrafię usnąć wcześniej niż o 1 w nocy. Co ze mną jest nie tak?
Dzisiaj postanowiłam trochę pogrzeszyć - planuję wybrać się na miasto na obiad a później na jakieś niewielkie zakupy. Dostałam wypłatę, trzeba to jakoś uczcić. A cały weekend spędzę w pracy. 
Trochę się zmieniło ostatnimi dniami. Gdy w poniedziałek przyszłam na shifta i spytałam A. co się dzieje z M. - odpowiedziała mi, że niestety ale M. już z nami dłużej nie pracuje. Wczoraj widziałam ją ostatni raz, kiedy przyszła zabrać resztę swojego stuffu. Przykro mi było. Poznałam L., naszą nową floor menagerkę. Jest francuską. Kocham wszystko co francuskie. Tak, to właśnie powiedziałam J. kiedy spytał mnie co o niej sądzę. Jest zajebista, po prostu.
Wczoraj do B&B przyszło kilka dziewczyn na interview. Jestem bardzo ciekawa, której uda się zasilić nasze szeregi. Cieszę się, że przyjdzie ktoś nowy. Może być zabawnie. 
Każdego dnia przekonuję się o tym, że jeśli w ciągu chociaż miesiąca nie znajdę pokoju - będzie źle. Wiele razy wracam do domu z sercem na ramieniu jednak wczoraj przeszłam samą siebie. Udało mi się dotrzeć do domu jednym z ostatnich pociągów. Kuchnia otwarta była dłużej niż zwykle co wiąże się z tym, że nie mogłyśmy zamknąć o normalnej porze. Byłam wolna dopiero o 23. Niby to wczesna godzina ale gdy dojazd do domu zajmuje Ci czterdzieści minut... nie jest już tak przyjemnie.
Wiem jedno - P. nienawidzi bycia kelnerką. Gdy J. dał jej uniform myślałam, że wyjdzie z siebie i stanie obok. Moim zdaniem to trochę nie przystoi tak wybrzydzać. Jeśli szanuje się swoją pracę to powinno się dostosować do wymogów pracodawcy. Gdy dowiedziałam się, że mnie przyjęli - skakałam z radości. Byłabym w stanie założyć dosłownie wszystko. A tak prawdę mówiąc - nasze mundurki wcale nie są takie złe. Proste, czarne sukienki. Żadnych kwiatków ani innych śmiesznych dodatków.
Flow czeka. Nie dostałam tego maila od A. Nie mam pojęcia, co się dzieje. Pytałam wczoraj - podobno E. dostała. Czyli ja też powinnam. 


poniedziałek, 14 lipca 2014

#7

Nie, wcale nie jestem rasistką. Nie, nigdy nie miałam nic przeciwko ludziom o odmiennym kolorze skóry. Przyjeżdżając do Londynu cieszyłam się, że będę miała okazję zetknąć się z osobami ze wszystkich stron świata. Tak, właśnie. I used to be happy.

Jest parę rzeczy, których nie potrafię zrozumieć. Jako, ze pracuję w restauracji i zajmuję się customer service, niemal codziennie spotykają mnie dość dziwne sytuacje. I to - uwaga - w 99% przypadków problemy tworzą właśnie customersi i, również w 99% przypadków mają oni czarny kolor skóry. Dlaczego tak jest? Obserwując ich odnoszę wrażenie, że nie są oni przyjaźnie nastawieni do ludzi rasy białej. Nie wszyscy, wiadomo. Jednak liczbę murzynów, którzy potrafili odwzajemnić moją przyjacielskość mogłabym policzyć na palcach u jednej ręki. Ciągle mówi się o walce z rasizmem. Okej ale uważam, że każdy kij ma dwa końce. Tolerancja powinna działać w obie strony.

Oburzają się, gdy muszą czekać na sałatkę więcej niż 15 minut (co wtedy, kiedy kuchnia jest busy jest naprawdę bardzo krótkim okresem) zupełnie zapominając o tym, że nie prosili o nią przy składaniu całości zamówienia, tylko przypomniało im się o tym 20 minut później. A przez te 20 minut do kuchni wpłynęło 8 ticketów z najróżniejszymi rodzajami potraw do przygotowania. Kogo najlepiej obwinić? Oczywiście kelnerkę.

Nie narzekam na moją pracę. Uwielbiam ją. Uwielbiam kontakt z ludźmi, trafiłam na całkiem przyjemny team. Ciągle uczę się czegoś nowego. Pracuję nad pewnością siebie. Wszystko jest w idealnym porządku. Nie zamieniłabym tej pracy na żadną inną, mimo że w obliczu pewnych sytuacji człowiek czuje się bezradny.

btw. B. zaczął się do mnie odzywać. To jest bardzo dziwne.